wtorek, 20 kwietnia 2010

Do trzech razy sztuka

Po prawie półrocznej wegetacji i żeby nie było za łatwo – dopiero przy trzecim podejściu, rozpoczęliśmy nowy sezon kitesurfingowy. Na pierwszy ogień poszedł Chlaścior, Tomek i ja (Bisu). Nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy wyjechać już w piątek z noclegiem w naszej zeszłorocznej kwaterze tak, aby od samego rana móc cieszyć się wiosenną bryzą. W drodze na Hel zahaczyliśmy o Olsztyn. Kasia niestety nie dostała pozwolenia od mamy i musiała zostać grzecznie w domu. To też nauczka na przyszłość i za razem informacja dla zainteresowanych: więcej dzieciaków do teamu już nie przyjmiemy! A propos bryzy: piździło tak, że po półgodzinnej „rozgrzewce” ledwo uszliśmy z życiem na naszych dwunastkach. Potem było już bardziej pod kontrolą. Tomek rozdziewiczył Converta 9, Aro zapoznał się bliżej z Convertem 7 a ja niestety poróżniłem się dość mocno ze Swithblade 8. Nie wiem dokładnie, co mu dolega, ale chodził po niebie jak stara k…a załamując się, co zmianę halsu. W pewnym momencie nasze (tj. moja i Arka) szmaty splotły się w miłosnym uścisku, co zaowocowało niezłą szamotaniną i niekontrolowanymi kiteloopami. Na szczęście Aro spuścił powietrze z mojego i mogłem bezpiecznie ewakuować się na polanę. Kolejna lekcja: jak się spuszcza komuś powietrze to potem trzeba zakręcić wentyl w innym wypadku uratowany musi dźwigać 50 kg niepotrzebnego balastu :) Dzięki Tomkowi – a dokładnie jego dziewiątce mogłem dokończyć sesję. Po tym bardzo owocnym wyjeździe mogę z czystym sumieniem napisać: Aro pływa jakby się z barem w rękach urodził, Tomek robi postępy w tempie geometrycznym, ja natomiast oswoiłem się z widokiem Bałtyku z perspektywy zatoki.

Do zobaczenia w maju na corocznym EKM-ie czyli: European Kite’n’roll Meating :)

Bisu

sobota, 10 kwietnia 2010