wtorek, 21 września 2010

ROMO VS HEL

Właśnie zakończyliśmy (Aro, Bisu) nasz mały kitetrip po Europie. Jako że jestem jeszcze na świeżo, postaram się zaraz wszystko Wam pięknie zredagować: Wyprawa opiewała o dwa spoty tj.: Lakolk na duńskiej wyspie Romo oraz MM na półwyspie helskim. Dwa jakże różne miejsca, jednakowoż równie dobrze nadające się do uprawiania naszej wspaniałej dyscypliny :). Na pierwszy ogień poszła oddalona o 1200 km wyspa wielorybów.

ROMO: o tej wyspie napisano już wiele. Szeroka na kilka i długa na kilkanaście kilometrów wyspa charakteryzuje się piękną architekturą z XVII wieku przeplataną z harmonijnie wkomponowanymi, domkami letniskowymi. Na wyspę dostać się można na dwa sposoby: od południa (z Niemiec) promem z sąsiedniej wyspy Sylt, bądź też od wschodu poprzez dziesięciokilometrową łachę. Co ciekawe, na wyspie nie uświadczy się wyższej flory. Porośnięta w znacznej części wrzosem sprawia wrażenie miejsca wymarzonego dla emerytów. Sytuacja zmienia się jednak, gdy minąwszy wydmy zjedziemy z asfaltu, na twardą jak beton plażę Lakolk. Generalnie jest to spot dedykowany dla miłośników Landkitingu. Plaże szerokie na kilkaset metrów dają niesamowite możliwości do jazdy na desce lub w buggy z latawcem. Nas jednak interesowała woda. Słona, jak paluszki od Lajkonika, zdawała się wypalać nasze źrenice, które wypatrywały coraz to większych fal. Samo dno jest bardzo łagodne i głęboko robi się jakieś 150 m od brzegu. Ten parametr jest jednak niezbyt precyzyjny. W zależności od poziomu wody na brzegu robią się mini lagunki na których można się całkiem sympatycznie poślizgać. Podczas przypływu robi się jednak permanentny wave :).

Aby nie przedłużać:
Temperatura wody 15 stopni, wiatr równy i stabilny z zachodu głównie na średnie latawce. Temperatura powietrza w dzień i w nocy dokładnie taka sama! Kamping (przy samym spocie) ogromny i z pełną infrastrukturą. Poza sezonem miejsca od husteczki. Cena za nocleg to około 40 PLN od osoby. Jedno, co trzeba będzie zweryfikować przed następnym wyjazdem na Romo to jakość i klasa namiotu! Musi być wiatroodporny!!! :)

Po przejechaniu kolejnych 950km znaleźliśmy się we Władku.

O Helu nie chce mi się rozpisywać, ponieważ każdy z nas zna ten spot z autopsji bądź poprzednich relacji. Jedyne, na co chciałbym zwrócić uwagę to ciągły i nieustający wiatr. Obserwując niebo zmienialiśmy tylko rozmiary latawców. Zło przychodziło codziennie i trzymało po kilka godzin. Woda w zatoce była jednak sporo zimniejsza niż w morzu północnym.

Progress: ARO skacze, ląduje i odpływa już za każdym razem. Ja po odkręceniu footstrapów przekonałem się wreszcie i opanowałem deskę wave na której pływałem większość czasu.

Po siedmiu dniach, trzech godzinach i 25 minutach oraz z wynikiem 2700km na liczniku dotarliśmy z powrotem do domu.

To najbardziej wietrzny trip w jakim uczestniczyliśmy. Jak tylko fundusze pozwolą w przyszłym roku zaliczymy znowu podobny wypad :).

Bisu