czwartek, 24 listopada 2011

Tarifa - podsumowanie

Zapraszamy na premierę tak długo oczekiwanej fotorelacji z Tarify:). Przy okazji info - zmieniło się menu blogu. Na dzień dzisiejszy mamy nowy dział Albumy, w którym zamieszczone zostały linki do filmów i zdjęć.

niedziela, 23 października 2011

Tarifa - 03.10-04.10

Pora wyjazdu z Tarify. Fakt, iż to już ostatnie dni oraz sentyment do tego miejsca nie pozwalały na sprawne zebranie gratów. Z żalem opuszczamy kraniec południowej Europy. Napływani "do syta" odpuszczamy sobie pływanie i postanawiamy spędzić dzień zwiedzając. Zmierzamy na drugą stronę zatoki, po drodze widać nieopływany spot La Line, który prezentuje się dosyć przeciętnie (deficyt plaży, statki itp). Docieramy na Gibraltar. Po przekroczeniu granicy jesteśmy już w UK:). Szybko obskakujemy słynną skałę, ciesząc się widokami, małpkami itp. Powoli zmierzamy w stronę Malagi po drodze odwiedzamy Ronda'e. Sympatyczne miasteczko, naprawdę godne polecenia. W końcu docieramy do hotelu w Maladze. Zostały nam już tylko 2h do odlotu. Także nie ma czasu nacieszyć się starówką. Krótki sen i standardowo biegiem na lotnisko. Obyło się bez większych problemów. Po 3 godzinach lądujemy w kraju:)

środa, 19 października 2011

Tarifa - 02.10

Paskudna ale skuteczna kompozycja, wykonana na marokańskich bongosach czule budzi towarzystwo. Tradycyjnie już planujemy dzień w Valdevaqueros. Wybór pada na znane już nam Palamones. Po drodze niestety troszkę psuje się nam pogoda. Zatoka wita nas zalatującym odorkiem wydobywającym się z licznych tankowców, brakiem słońca, pochmurną deprechą, słabym wiaterkiem. Dało się zauważyć ogólne zniechęcenie. Nie odpuszczamy, wchodzimy na 12 i 9. Na wodzie okazało się, że nie jest tak źle. Odczucia całkiem przyzwoite. Wiało w miarę równo jak na Levante i z powodzeniem dało się doszlifowywać skoki:). U wszystkich widać już progres i ogólne opływanie na zafalowanym akwenie. Po kilku godzinach zabawy postanawiamy zwinąć szmatki i jeszcze zahaczyć o Los Canos De Meca. Na miejscu piękne słoneczko Levante na 7mkę. Pływa głownie Daniel ja zaliczyłem krótką sesyjkę. Lango całkiem zapomniał o kite'cie. Dziewczę, ciepełko i słonko rozleniwia:). Na wodzie sporo kite'ów. W tym kilku profów na wave i freestyle. Aż miło było popatrzeć. Po powrocie oczywiście patrolujemy nocny żywot w Tarifie. Osiadamy w naszej ulubionej dzielnicy "Amsterdam". Ku naszemu zdziwieniu jest trochę osób z kraju. Nawet udało się zagaić i poznać ekipę ze Szczecina. Wymieniamy doświadczenia, bawimy się kończąc kolejny udany dzień.

Wieje...

poniedziałek, 17 października 2011

Tarifa - 01.10

Dzień rozpoczynamy spokojnie, bez ciśnienia. W planach mamy wycieczkę do Tanger(Afrka). Zaopatrujemy się w bilety Tarifa-Tanger i po ok 30min jesteśmy już po drugiej stronie. Na miejscu czekał już na nas przewodnik. Krótka przejażdżka po okolicach. Pierwszy przystanek i pierwsze spotkanie z biednymi wielbłądami, katowanymi na parkingu samochodowym, brrrr okropność. Dodatkowo biedne garby musiały unieść wielkich i grubych turistas'ów, przerwałem robienie zdjęć. Kolejny przystanek to lokalne centrum, ale chyba wielkiego targowiska. Oczywiscie na miejscu wita nas sztab lokalnych handlarzy. Przewodnik ciąga nas po mniej lub bardziej ciekawych zakamarkach.Trafiamy na taniec węża. Widowisko nie powala. Artysta po mimo szczerych intencji nie mógł zapanować nad wężem. Jeden gość stukał w bębenki drugi klepał biednego płaza po głowie. Widowisko jakoś się im nie kleiło. Ale po procederze ludzie rzucali moneciaki do tamburinka:). Otoczeni przez dziką hordę lokalnych handlarzy, ruszamy na prezentację dywanów. Niestety nie mieli latającego a poza tym wydaje mi się, że w naszym kraju dywany wyszły z mody w latach 80tych. Generalnie prezentacja może i ciekawa, nie mniej nasza ekipka nie wykazała większego entuzjazmu. Niestety któryś z turystów postanowił coś zakupić, dzięki czemu cała wycieczka była skazana na żmudne oczekiwanie i wciąż nas nękających lokalesów, którzy dziwnym trafem znali trasy wycieczek (Link do gostka z fuck'erem). W końcu trafiamy do restauracji gdzie serwowali całkiem przyzwoite jedzenie przy miłym towarzystwie afrykańskich muzyków. Po smacznym obiedzie, rzut oka na piękne krajobrazy marokańskiego wybrzeża. Miło było spojrzeć na brzegi Hiszpanii od strony Afryki. Wskakujemy na prom i rura do Tarify. Niestety pogoda się zmieniła i cieśnina nam się troszkę zafalowała. Czego z resztą bardzo się obwiałem. Nie wiedzieć czemu ale siadłem sobie przodem do pokładowego światka. Po ok 5min. rejsu zaczęło się... Pokładowa obsługa lewdo co nadążała z wymiana torebek. Z mojej perspektywy wyglądało to niefajnie: od frontu bee..., na 9tej i 3ciej ostre spawanko, za mną leżący ludzie na pokładzie(ponoć pomaga). W 25tej minucie ledwo wytrzymywałem, kawały Daniela zdecydowanie mi nie służyły. Ale dzielnie dotrwałem do momentu cumowania:)


Wieje...

czwartek, 13 października 2011

Tarifa - 30.09

Dzień standardowo rozpoczynamy od badań warunków w Valdevaqueros. Lewante nie odpuszcza. Tym razem decydujemy się na nowy spot Getares (26km od Tarify). Jednak już na miejscu waruneczki okazują się zbyt słabe nawet na 12. Sama plaża dosyć szeroka, obfita w przyjemny piasek i duże muszle. Na wodzie niezły kocioł i spory wave. Jedziemy parę km dalej w górę zatoki do znajomego Palmones. Uff... widać kite'y. Wiaterek jak ta lala ale na 12:). No w końcu przyszedł progress. Widać że każdy lepiej czuje zafalowany akwen i nie walczy z falką. Razem z Danielem śmigamy na zmianę. Lango z rider'a abdykował na szkoleniowca i nie odpuszcza. Tutaj szczere gratulacje dla uczennicy:) Całkiem niezłe dragi ha-lsy'rce. W tym dniu postanawiamy wcześniej skończyć kite'owanie, czekał nas jeszcze shopping i pubbing w Tarifie:). Wieje...

poniedziałek, 10 października 2011

Tarifa - 29.09

Odgłosy hiszpańskiej wiertary stawiają na nogi Kamile i Daniela. Porannej pobudy wymagali jedynie Jola z Tomkiem(im wiertara nie straszna:)). Standardowo rekonesans i narada w Valdevaqueros. Prognoza bez zmian:). Decydujemy się na zapoznanie się z nowym spotem, na zachód od Tarify (ok. 50km). po drodze zahaczamy o Bolonię piękną hipisowską plażę. Niestety bliskość centrum cieśniny owocuje również mocnym Levane, także jedziemy dalej. Docieramy na właściwy spot - Los Canos De Meca. Miejscówa powala krajobrazem. Wspaniały pejzaż, w tle wyżyny, latarnia morska. Natomiast w wodzie, niestety kamienie po obywdwu stronach plaży. Później ukrywa je przypływ. Sporo kite'ów. Na plaży troszkę kamieni, do których można się później przyzwyczaić. Pływanie w miarę równe na 9-7. Sympatyczny wave. Na andaluzyjskich spotach czas płynie szybciej, robimy zawijkę. Wracając przejeżdżamy przez malowniczą i wartą wspomnienia mieścinkę Barbate w przepięknym widokiem na Atlantyk. Nie mając jeszcze dość, zwiedzeni słabnącym Levante postanawiamy pośmigać w Valdevaqueros (dzięki Kamilka). Niestety pływanie okazuje się kompletną klapą. Daniel ledwo co przeżył, ja szybciutko się zmasakrowałem. Natomiast mocno zaskoczył nas Lango, na pytanie jak waruneczki? usłyszeliśmy "spoko, głowy nie urywa!" :). Wieje...

Tarifa - 28.09

Nie mogąc się doczekać pionierskich wrażeń wymuszam poranną pubudę. Lądujemy na wspaniałej plaży Valdevaqueros. Woda ciepła ale bez rewelacji. Duje szkwaliste Levante. Decyduję się na wejście do wody. Odpalamy 7mkę. Ale już po kilku halsach odpuszczam:) - warunki typowo zegrzyńskie, jeszcze bardziej dobijające szkwały. Szybciutko zwijamy się ze spotu. Jeszcze krótki spacer po robiącej wrażenie wydmie. Miks wiatr-piasek dał się we znaki i zafundował ciekawy masaż nóg. Po krótkiej debacie decydujemy się na pływanko na zatoce w Palmones (ok. 30km od Tarify). Sam spocik robi pozytywne wrażenie. Pierwszy raz pływaliśmy tak blisko wypasionych transportowców. Plażę dzieli "rzeczka", którą jak później się okazało każdy z nas był zmuszony się przeprawiać wpław:). Pływaliśmy na 12-9. Jak na zatokę spocik posiada spory przybój i falkę, co dodało dodatkowego smaczku. Porofil mojej deski i strzały o wysokiej amplitudzie z tutejszej solanki gnębiły moje spojówki. Szkoda tylko że infrastukturka średnia. Ciężko o kibelek itp. Natomiast są prysznice, które przy takim zasoleniu są wybawieniem dla sprzętu. Wieje...

Tarifa - 27.09

Do odlotu została jakaś godzinka, Kraków wita nas porannym traffic'iem. Z lekkim stresikiem, klucząc po miejskich uliczkach i ostro naginając przepisy uffff...(w zasadzie dzięki Danielowi) docieramy na krakowskie lotnisko. Na parkingu, witają nas lekko wk... , ale radośnie:) Jola i Lango. Po kilku godzinach dolatujemy do Malagi. Lango organizuje Zafire, autko kapitalnie sprawdza się mieszcząc 5 osób oraz sprzęt. A7'mką zmierzamy do Tarify, po drodze decydujemy się na pierwszy posiłek. Andaluzyjskie szamanko okazuje się być kapitalnym i ogólnie docenionym przez uczestników. Powitani intensywnym Levante docieramy do Tarify. Klepiemy metę - w samym centrum i ciśniemy na lokalny rekonesans. Samo rozłożenie spotów wydaje się być znajomym:) natomiast krajobraz i siły natury to już inna bajka. Troszkę zmęczeni, ale pełni nadziei i nie mogąc się doczekać jutra:) wracamy na kwaterkę. Wieje...

czwartek, 22 września 2011

Trzydniówka na Romo 03-06.09.2011

To nieprawdopodobne jak ten czas zapier... Od naszego pierwszego wyjazdu do Danii minął już okrągły rok. W tym czasie plany na wrześniowy kitetrip zmieniały się jak w kalejdoskopie. Może Litwa, może Włochy a może jednak Hel. Do ostatniej chwili bacznie obserwowaliśmy prognozy. Jeszcze na tydzień przed wyjazdem nie było pewne w jakim składzie, na jak długo i co najważniejsze gdzie pojedziemy. Nawet nie przypuszczaliśmy że wszystkie nasze życiorysy zmierzały do i tak odgórnie zaplanowanego już scenariusza.

Irena. To jakże pięknie brzmiące w ustach Arka imię, stanie się słowem klucz w całej tej historii... Najpierw myślałem że Chlaścior wyrwał kasjerkę z osiedlowego warzywniaka. Jemu jednak chodziło o zupełnie coś innego. Siejący spustoszenie w USA huragan Irene postanowił resztkami swoich sił dać o sobie znać również na morzu północnym. Kierunek był tylko jeden: Romo! Na miejscu zbiórki stawili się: Aro, Bisu i Robek. Ten ostatni to nowy nabytek w naszym teamie. Pływa średnio ale ma fajny samochód i złotą kartę, więc pasuje do nas jak ulał :). Jeszcze przed wyjazdem przejrzałem wątek dotyczący DK na naszym forum i ku mojemu zdziwieniu pojawiły się głosy że to nie Romo a oddalona o 150 km Hvide Sande jest najlepszą miejscówką na Duńskim West Coast. Trzeba było to sprawdzić. Po przejechaniu 1300 km naocznie przekonaliśmy się jednak że to nie to. Do tej pory zastanawiam się co im się tak tam podobało. Plaże wąskie, kiepski dostęp do spotów a na płaskim plaża wielkości łączki na trójce (Chałupy III). Pokornie więc wróciliśmy na nasz zeszłoroczny camping do Lakolk. Aby pierwszy dzień nie był zmarnowany do końca, podjechaliśmy na plażę gdzie odbywał się właśnie konwent właścicieli latawców jednolinkowych. Nazajutrz obudziło nas piękne słońce i słaby wiatr z południa. Z czasem zaczęło się odkręcać na zachód i wiatr przybierał stopniowo na sile tak że udało nam się zaliczyć całkiem sympatyczną sesyjkę na dużych szmatach. Drugiego dnia przywitała nas wspomniana wcześniej "Irena". Cały dzień przepływaliśmy na 7 i 8 metrowych latawcach, jednak z godziny na godzinę wiatr przybierał na sile. "Złe" szło. Po bardzo owocnej całodniowej sesji aby móc spokojnie się wyspać musieliśmy najpierw zabezpieczyć nasze namioty przed tym co miało nadejść nieuchronnie . W nocy lało i wiało na zmianę, więc o spokojnym spaniu mogliśmy zapomnieć. Co chwilę budził nas albo szkwał albo oberwanie chmury. I tylko jeż szabrujący nasze zapasy w namiocie Roberta niczym się nie przejmował :). Rano okazało się że nie dość że wieje ponad cztery dychy (około 80-90 km/h) i nie mamy tak małych latawców, to do tego ktoś nasrał Robertowi w przedsionku. Do tej pory podejrzewamy o to Arka a on wszystko zwala na biednego jeża :) . Na wodzie pojawiło się tylko dwóch młodych proriderów, którzy wbrew prawom fizyki pokonywali blisko czterometrowe fale na siódemkach i deskach wave unstrapped! Już samo patrzenie na to jak katują podnosiło nam adrenalinę. "Dość!" Szybko zweryfikowaliśmy prognozę. Pływać się tutaj w najbliższym czasie już nie dawało. Mimo wstępnych planów nasz pobyt tygodniowy skrócił się o połowę. Warunki jakie oferował nam Hel skusiły nas do powrotu. Na koniec przejechaliśmy jeszcze wyspę, aby namierzyć południową plażę oraz jedną z największych atrakcji turystycznych jaką jest płot z żeber wieloryba.

Po przejechaniu kolejnego tysiaka wylądowaliśmy na najlepszym i najbardziej przyjaznym spocie na świecie :). Mimo że Dania po raz drugi wykurzyła nas (dosłownie) z Romo jednogłośnie zadeklarowaliśmy kolejne podejście w przyszłym roku. Mam nadzieję że zdjęcia które znajdziecie w galerii zaowocują większą frekfencją następnym razem.


pozdrawiam / cordialement,


Bisu

piątek, 1 lipca 2011

Pierwszy długi weekend (22-26 czerwca)

Oczywiście takiej okazji nie można było odpuścić. Wystartowaliśmy wspólnie z Łango w środę dosyć późną porą. Zamiast uderzyć na Nieporęt z przyzwyczajenia pojechałem przez miasto. Standardowo do samych Łomianek ciągnące się korki. Także bez złudzeń zapowiadała się długa droga:). Czasy kiedy trasę Wawa-1/2wysep pokonywało się 4,5h minęły bez wątpienia. Pozostaje mieć nadzieję, że nie bezpowrotnie. W sumie debata na temat 7emki staje się despotyczna, ale ciężko ten temat bagatelizować szczególnie podczas jazdy. Po drodze zrobiliśmy dwa postoje waho-kulinarne. Przed Gdańskiem zrobiło się troszkę śpiąco, dlatego zacząłem katować Łango starym dobrym Helmetem. Władek powitał nas koło 3.40 całe szczęście otwartym nocnym. Miłe zaskoczenie! na mecie czuwała już "metagospodyni" i przygotowane kimanko. Pływanko zaczęliśmy na mniej zatłoczonej Maszoperii, w czwartek koło 11. Zgodnie z prognozą, nie śpieszyliśmy się. W sumie zaliczyliśmy 1,5 godzinną sesyjkę na 12 i 9. Później zdechło, także króciutko. Piątek był co prawda obfity w wiatr. Niestety ów wicher był dość dziwny, ciężko było utrzymać wysokość. Sporo ludzi z wcześniejszych kampingów traciło wysokość. Łango odbył krótką sesję, natomiast ja się zmasakrowałem 6godzinną męczarnią. Owocem mojej nieudanej strategii było odpuszczenie sobie, z braku sił, pływania w sobotę. W tym dniu Łango mógł pochwalić się kolejnym udanym etapem, tak tak ogarnia już ostrzenie. Nie ukrywam, że przyjemnie było widzieć radość w jego oczach:). Tym samym już w pełni dołączył do rdzenia teamu:) W niedzielę odbyliśmy krótką, udaną 2godzinną sesyjkę na 7, 9 i trzeba było wracać. Smaczne szamanko w Kuźnicy i z powrotem na naszą 7emkę do domku, na szczęście bez większych przygód.

Podumowanie:
- Łango już ostrzy,
- bywają wiatry, na których praktycznie ostrzyć się nie da
- Convert jest ciężki do trenowania skoków
- Yanosik precyzyjnie określa korki
- Box spisał się obiecująco

czwartek, 7 kwietnia 2011

Hej

3 kwietnia 2011 - ta data zapadnie nam na długo w pamięci. Tego dnia rozpoczęliśmy kolejny, piąty już sezon naszego niedoścignionego teamu. Ale po kolei:

Wyjazd zaplanowaliśmy już na początku tygodnia. Prognoza zmieniała się niestety na naszą niekorzyść. Postanowiliśmy czekać z decyzją do piątku. W piątek wszystkie serwisy pokazywały zgodnie to samo: niedziela - 15-20 knotków zawiewających z nad czarnego lądu :). Yeah Baby!!! Zaczęło się !!! Ja z Chlaściorkiem wyruszyliśmy w sobotę wieczorem. Standardowo nocleg w zaprzyjaźnionej kwaterce. Rano dojechali Boguś,Tomek i nasz nowy kolega Maciek. Dzięki tym dwum ostatnim macie możliwość podziwiania naszych postępów, które udokumentowane znajdziecie w galerii.

Krótko: woda miała około 10 stopni, wiatr równy i ciepły (oczywiście jak na te porę roku), progres - mimo długiej zimowej przerwy zaskoczył nas wszystkich:

Aro skacze coraz wyżej i co najważniejsze odpływa już za każdym razem,

Boguś opatentował nowy oldschool trick tzw.: "frog jump" :)

Maciek - to jego pierwsze wspólne z nami pływanie. Powiem tak: Maciek nie odstaje :).

Tomek- jako że zawartość alkoholu w jego krwi nie pozwoliła mu na kite'a, Łango zajął się fotografią (wielkie "THX" w imieniu pływających)

Ja natomiast pochwalę się nieskromnie udanym Backroll Kiteloop'em :P.

Pod koniec sesji postanowiliśmy walnąć pierwszego kitetripa na drugą stronę zatoki. Tu kolejne zaskoczenie: Aro z racji braku swojego GK 12 musiał posiłkować się moim SB 8 i o dziwo, mimo dodatkowego (skrupulatnie gromadzonego przez zimę) balastu dawał radę jak ta lala :)))) Cóż to znaczy technika i zdobyty warsztat... co nie Chlaścior? :)))

Oby cały sezon wyglądał tak jak ostatnia niedziela :).


Bisu

niedziela, 23 stycznia 2011

Czekamy...

Trochę czasu upłynęło od ostatniego postu. Cóż lenistwo rzecz ludzka:).
Może wynika to z faktu ogólnego zniechęcenia sezonem zimowym.
Sezon letni zamknęliśmy bez podsumowania. Tak więc króciutko: rok 2010 należał chyba do najbardziej udanych.
Aura i możliwość częstych wypadów weekednowych, niewątpliwie zaowocowały progresem. Bawiliśmy się na nowych spotach, zasmakowaliśmy jazdy wave i dłuższych lotów. Odsyłam do działu - Albumy

Jaki będzie sezon nadchodzący?
Oczekiwania są bardzo duże:). Na pewno co do progresu, może w końcu tak długo wyczekiwany race.
Miejmy nadzieję, że sezon 2011 rozpoczniemy z początkiem kwietnia:)