poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Tata pływa

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Nowy SPOT nad Bałtykiem

Na długo nie zostawiliśmy naszego ukochanego Bałtyku. Po trzech dniach rozłąki, niesieni obiecującą prognozą, zawitaliśmy (Bisu, Chlaścior) ponownie – tym razem w zupełnie nowym miejscu. Ponieważ wiatr miał wiać z północnego zachodu, opcje były dwie: Rzucewo albo otwarte. Jako że ostatnia sesyjka na otwartym przypadła mi do gustu, namówiłem Arka na obadanie plaż Karwieńskich i zakosztowanie tamtejszego przyboju. Odnośnie samego spotu: plaże szerokie (szersze niż w Kuźnicy jakieś dwa razy), przybój bardzo łagodny i rozciągnięty na jakieś 80 metrów. W odróżnieniu od Kuźnicy jest tam o wiele dłużej płytko i przybój sprawia wrażenie o wiele łatwiejszego do pokonania. Ale to tylko pozory. Dno jest cholernie nie równe, co powoduje, że fale „zamykają się” w różnych miejscach. Po minięciu pierwszych, kiedy myślałem, że jestem już na głębinie, nagle pojawiła się przede mną (teraz trochę przekoloryzuje, ale co tam i tak nie do zweryfikowania :) góra spiętrzona na jakieś 3 metry która spokojnie acz stanowczo zachęciła mnie do wykonania zwrotu o 180 i grzecznego powrotu na brzeg. Wiatr: wiało jakieś 14-16 węzłów, ale z każdą godziną wiatr przybierał na sile, także zakończyliśmy koło 15 z powodu sporego przepałowania naszych dwunastek. A i najlepsze: Jako że po wyglebieniu ciężko (po prostu się nie chciało :) było się nam halsować po deski, spływaliśmy sobie Bodydrug’ami na brzeg i kiedy deska powoli zbliżała się do lądu mieliśmy chwilę na odpoczynek. Miało być najlepsze a więc: ja przy ostro rozpędzonym Bodydrug’u zostałem dosłownie rozebrany z moich boardshortów i wylądowałem na brzegu na śliczną „foczkę”, Chlaścior natomiast pozbył się swojej deseczki na głębokim – około 500 metrów o brzegu i czekał na nią jakieś …1,5 godziny! Oczywiście szukaliśmy jej zupełnie nie z tej strony nabrzeża i szukalibyśmy pewnie do teraz, ale na szczęście znalazł ja jakiś turysta i dostarczył nam ją nienaruszoną. Deska spłynęła jakiś kilometr od nas w kierunku Helu.


Po 23 godzinach byliśmy powrotem w stolycy – przemoczeni ale szczęśliwi :)

Bisu

niedziela, 1 sierpnia 2010

Na pogodę

Super obiecujące wiatr i słoneczko zachęciły do spędzenia kolejnego weekendu na półwyspie. Ruszamy w 23 piątek koło 22.00. Skład Tomek, Bisu, Kuzyn. 7-mka wyjątkowo szeroka i pusta, niemniej dopiero po 6 godzinach jesteśmy na miejscu. Krótki nocleg w aucie. Słaby wiatr od morza, lądujemy w Kuźnicy. Tomcio walczy z kacem. My śmigamy na falach, nowe doświadczenia, całkiem inny progress, fala miała koło 1-1.5metra. Nawiązujemy walkę z przybojem. Bisu miał bliskie spotkanie z kostuchą, chcąc pokonać ostatnią falę przyboju, ta go przykrywa i magluje. Wiatr całkowicie siada i schodzimy. Wieczorkiem standardowo zabawa w beach-barze tym razem na 6-stce, odziwo impreza rock’n’rollowa, grają krajowe cover’ki. Kolejna noc w aucie. Budzę się koło 3 w nocy, okrutnie zimno chyba z 11 stopni i leje. Po upiornej nocy nad ranem otwieramy wrota naszej sypialni i co? Zdrowo leje temp. 14stopni:), nieźle, zwłaszcza, że swoją długą piankę zostawiłem daleko stąd:). Najważniejsze, że wieje kapitalnie. Zmykamy na spot. Tym razem wszyscy wskakujemy na wodę. Pomimo sporego ruchu, pływanie jest kapitalne, wieje równo. Po kilku udanych godzinach jesteśmy już w drodze powrotnej.