Odgłosy hiszpańskiej wiertary stawiają na nogi Kamile i Daniela. Porannej pobudy wymagali jedynie Jola z Tomkiem(im wiertara nie straszna:)). Standardowo rekonesans i narada w Valdevaqueros. Prognoza bez zmian:). Decydujemy się na zapoznanie się z nowym spotem, na zachód od Tarify (ok. 50km). po drodze zahaczamy o Bolonię piękną hipisowską plażę. Niestety bliskość centrum cieśniny owocuje również mocnym Levane, także jedziemy dalej. Docieramy na właściwy spot - Los Canos De Meca. Miejscówa powala krajobrazem. Wspaniały pejzaż, w tle wyżyny, latarnia morska. Natomiast w wodzie, niestety kamienie po obywdwu stronach plaży. Później ukrywa je przypływ. Sporo kite'ów. Na plaży troszkę kamieni, do których można się później przyzwyczaić. Pływanie w miarę równe na 9-7. Sympatyczny wave. Na andaluzyjskich spotach czas płynie szybciej, robimy zawijkę. Wracając przejeżdżamy przez malowniczą i wartą wspomnienia mieścinkę Barbate w przepięknym widokiem na Atlantyk. Nie mając jeszcze dość, zwiedzeni słabnącym Levante postanawiamy pośmigać w Valdevaqueros (dzięki Kamilka). Niestety pływanie okazuje się kompletną klapą. Daniel ledwo co przeżył, ja szybciutko się zmasakrowałem. Natomiast mocno zaskoczył nas Lango, na pytanie jak waruneczki? usłyszeliśmy "spoko, głowy nie urywa!" :). Wieje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz