Na długo nie zostawiliśmy naszego ukochanego Bałtyku. Po trzech dniach rozłąki, niesieni obiecującą prognozą, zawitaliśmy (Bisu, Chlaścior) ponownie – tym razem w zupełnie nowym miejscu. Ponieważ wiatr miał wiać z północnego zachodu, opcje były dwie: Rzucewo albo otwarte. Jako że ostatnia sesyjka na otwartym przypadła mi do gustu, namówiłem Arka na obadanie plaż Karwieńskich i zakosztowanie tamtejszego przyboju. Odnośnie samego spotu: plaże szerokie (szersze niż w Kuźnicy jakieś dwa razy), przybój bardzo łagodny i rozciągnięty na jakieś 80 metrów. W odróżnieniu od Kuźnicy jest tam o wiele dłużej płytko i przybój sprawia wrażenie o wiele łatwiejszego do pokonania. Ale to tylko pozory. Dno jest cholernie nie równe, co powoduje, że fale „zamykają się” w różnych miejscach. Po minięciu pierwszych, kiedy myślałem, że jestem już na głębinie, nagle pojawiła się przede mną (teraz trochę przekoloryzuje, ale co tam i tak nie do zweryfikowania :) góra spiętrzona na jakieś 3 metry która spokojnie acz stanowczo zachęciła mnie do wykonania zwrotu o 180 i grzecznego powrotu na brzeg. Wiatr: wiało jakieś 14-16 węzłów, ale z każdą godziną wiatr przybierał na sile, także zakończyliśmy koło 15 z powodu sporego przepałowania naszych dwunastek. A i najlepsze: Jako że po wyglebieniu ciężko (po prostu się nie chciało :) było się nam halsować po deski, spływaliśmy sobie Bodydrug’ami na brzeg i kiedy deska powoli zbliżała się do lądu mieliśmy chwilę na odpoczynek. Miało być najlepsze a więc: ja przy ostro rozpędzonym Bodydrug’u zostałem dosłownie rozebrany z moich boardshortów i wylądowałem na brzegu na śliczną „foczkę”, Chlaścior natomiast pozbył się swojej deseczki na głębokim – około 500 metrów o brzegu i czekał na nią jakieś …1,5 godziny! Oczywiście szukaliśmy jej zupełnie nie z tej strony nabrzeża i szukalibyśmy pewnie do teraz, ale na szczęście znalazł ja jakiś turysta i dostarczył nam ją nienaruszoną. Deska spłynęła jakiś kilometr od nas w kierunku Helu.
Po 23 godzinach byliśmy powrotem w stolycy – przemoczeni ale szczęśliwi :)
Bisu
Che che , czas zaopatrzyć się w lornety
OdpowiedzUsuńChyba takie z opcją aktywnego namierzania hahaha
OdpowiedzUsuńPrzy tak dużym zafalowaniu to wypatrzenie czegokolwiek w morzu graniczy z cudem...